Motto

Chodzi o to, żeby się spotkać. Poznać się, pogadać, coś zrobić. Uważamy, że nie ma lepszego pretekstu do spotkań niż tworzenie. Jedni chcą zrobić ładny prezent, drudzy mieć coś wyjątkowego w domu, jeszcze inni po prostu chcą czymś zająć ręce podczas rozmowy. Zgromadziliśmy więc w jednym miejscu narzędzia i materiały, żeby popróbować decoupage’u, scrapbookingu, wyszywania, malowania i innych twórczych działań, które od lat są naszym największym hobby. Żeby się z nami spotkać, absolutnie nie trzeba się na tym znać. Nasze drzwi są otwarte zarówno dla zaawansowanych już pasjonatów rękodzielnictwa, jak i totalnych żółtodziobów. Okazuje się bowiem, że w każdym z nas drzemie pierwiastek artysty.

Miejsce to nazwaliśmy Spottykalnia.


Historia pomysłu

Historia spottykalni zaczyna się dawno temu w kuchni w moim domu rodzinnym. Kuchnia jest jasna, duża i ciepła. Piec kaflowy (połączony z chlebowym i zapieckiem) zajmuje ćwierć jej powierzchni. W centralnym miejscu stoi stół z krzesłami. To przy nim najwięcej się dzieje.
Siedzę przy stole. Mam siedem, najwyżej osiem lat, ciemne włosy upięte w dwa warkocze, brązowe oczy i przerwę między jedynkami. Siedzę w skupieniu i wyszywam. Lubię to. – Dookoła ścieg łańcuszkowy, w środku krzyżykowy – instruuje po drugiej stronie stołu babcia, która ma smykałkę do robótek ręcznych. Czuwa, żebym nie krzywiła. Ma być równo, dokładnie i estetycznie.
Tę wyszywankę na pewno kupiła mi mama. Jeżeli dobrze pamiętam, w komplecie było sześć, ale resztę gdzieś zapodziałam. Została tylko kaczka z pomarańczowym łebkiem, zielonymi skrzydełkami i różowym dziobem. Oto ona:

kaczka

Decoupage przychodzi do mojego życia wraz z chlebakiem. Jestem już po studiach, wychowuję córkę. Szukam na allegro pojemnika na pieczywo. Jeden wpada mi w oko, bo jest inny. Kiedy wreszcie do mnie dociera, przyglądam mu się dokładnie i z zaciekawieniem. Zastanawiam się, jaką metodą jest zrobiony. Jeszcze nie wiem, że istnieje decoupage. W Polsce to ciągle nisza.
Zaczęłam czytać w Internecie, robić sama, zapisałam się na kurs. Koleżanka, chwaląc moje produkty, zapytała: „Może byś je sprzedawała?”. Ale idea, żeby robić i sprzedawać nie przypada mi do gustu.

Kiedy córka idzie do przedszkola, zaczynam pracę w korporacji. Nie kryję się ze swoją miłością do decoupage’u. Ludzie z zespołu postanawiają, że też chcą spróbować, a przy okazji lepiej się zintegrować (stąd dziś pomysł w Spottykalni na art team building – jedyne tego typu warsztaty we Wrocławiu). Decoupage staje się pretekstem do spotkań. Tak oto powstają warsztaty w moim mieszkaniu.
Salon zamienia się w pracownię. Zapasy klejów, farb, serwetek rosną w zatrważającym tempie. Mąż żartuje, że w szafie, w której trzymam to wszystko, jest chyba tajne przejście do sąsiada, bo ma się wrażenie, że szafa ma nieskończoną pojemność.
I stół przestaje pełnić swoją podstawową funkcję rodzinną. „Powinnaś mieć na to jakiś garaż”, rzuca kiedyś mój mąż, kończąc po raz kolejny obiad na skrawku stołu, bo na pozostałej części dosusza się decoupage. Myśl pada na podatny grunt.

Zamiast garażu jest Spottykalnia.

Kiedyś pomyślałam: kobiety dawniej chyba były mądrzejsze. Znajdowały czas, żeby się spotkać. Wydaje mi się, że to im pomagało, dawało siłę. Kiedy kobieta miała problem, to się nim dzieliła na forum i mogła liczyć na wsparcie. Spotkania te pełniły więc funkcję społeczną. Tylko… siedzieć bezczynnie to grzech, trzeba coś robić. Więc każda miała swoją robótkę. Bo robić na drutach samej? Nuda.
Dlatego w Spottykalni chodzi o to, żeby się spotkać. Warsztaty mają mieć również wymiar społeczny. Osobiście nie lubię pracować w samotności. Wolę, jak są ludzie. To daje mi największy napęd. Dlatego nigdy nie chciałam wykonywać produktów w domu, żeby później je sprzedawać. Wtedy brakowałoby elementu, na którym najbardziej mi zależy – ludzi.